Oddam dziecko w dobre ręce. sprawia, że coraz więcej rodzin oddaje swoje dzieci do adopcji. Jednocześnie maleje liczba małżeństw chętnych do ich przygarnięcia. mnie ani żony. Powiedziano nam, że jeśli się na nią nie zdecydujemy, nie tracimy szansy na adopcję. Ale my zakochaliśmy się w niej od razu -. opowiada Michał Damski
Adopcja w Wielkiej Brytanii nie należy do najłatwiejszych procesów, lecz dzieje się tak zgodnie ze znowelizowaną ustawą z 30 grudnia 2005 roku, wysuwającą na pierwszy plan dobro i potrzeby dzieci czekających na rodzinę. Trzeba pamiętać, że zasady adopcyjne w UK różnią się od polskich, ważna jest tu kwestia samej ustawowej
DIEGO - Psie dziecko pilnie potrzebuje domu ! Za darmo. Piotrków Trybunalski - 24 listopada 2023. kupuj lub sprzedawaj jeszcze wygodniej w kategorii Psy do adopcji!
Tłumaczenia w kontekście hasła "gave a baby" z angielskiego na polski od Reverso Context: There's no record that anyone in her family Ever gave a baby up for adoption.
. Oddałam dziecko, bo jestem biedna Data utworzenia: 24 grudnia 2013, 7:49. Bogumiła S. (23 l.) z wioski koło Poddębic akurat była w trakcie rozwodu, gdy zorientowała się, że jest w ciąży. Ale nie z mężem. A biologiczny ojciec nie chciał nawet słyszeć o dziecku. Kobieta podjęła więc decyzję, by po porodzie oddać niemowlę innej rodzinie. Jej samej nie byłoby stać na utrzymanie rodziny. – Jestem za biedna – przyznaje w rozmowie z Faktem. I zastrzega, że dziecko oddała w dobre ręce, a nie sprzedała. Ale dla prokuratury sprawa jest jasna – Bogumiła S. dokonała nielegalnej adopcji i powinna za to odpowiedzieć przed sądem! Bożena S. Foto: Grzegorz Niewiadomski / Kobieta - jak nas zapewnia - przemyślała decyzję o oddaniu dziecka. I sama, jeszcze w ciąży, zaczęła szukać nowej rodziny dla nienarodzonego synka. – „Znalazłam w internecie portal, gdzie ludzie szukali osób, które chcą przekazać dziecko do adopcji. Zgłosiło się tam do mnie wiele par. Niektórzy pytali o cenę za dziecko. Ale ja postawiłam tylko jeden warunek: kontakt z synem ”– opowiada Faktowi zbolała to właśnie w internecie Bogumiła trafiła na parę z Olsztyna - Agnieszkę i Grzegorza Z. – „To skromni ludzie: sekretarka i pracownik sklepu” – wyjaśnia nam. I razem, wszyscy troje, byli na sali porodowej, gdy na świat przychodził Jasio. I zaraz po porodzie zabrali niemowlę już do swojego domu. Bogumiła wróciła do siebie, gdzie czekało na nią jej pierwsze dziecko – starszy syn, 4-latek. Kilkanaście dni później ktoś zawiadomił policję, że młoda kobieta była w ciąży, ale w jej domu nie ma niemowlęcia. Bogumiła S. została zatrzymana. Usłyszała zarzut handlu ludźmi i nielegalnej adopcji. – „Gdybym złożyła wniosek do sądu o ustanowienie nowych rodziców rodziną zastępczą do czasu zrzeczenia się przeze mnie praw rodzicielskich, nie mielibyśmy kłopotów. A tak zostałam już napiętnowana” – przyznaje kobieta, która dopiero po fakcie zorientowała się, jak powinna legalnie załatwić taką sprawę. – „Ale najbardziej cierpi Jaś i rodzice, którzy tak na niego czekali –” mówi. Zobacz także Niemowlę zostało zabrane parze z Olsztyna i trafiło do prawdziwej rodziny zastępczej. – „My tylko chcieliśmy adoptować Jasia –” tłumaczą się Agnieszka i Grzegorz Z. – „Kiedy go nam zabierali, przyjechali jak hycle po psa. Bez ubranek, kocyka czy fotelika –” płacze teraz pani Agnieszka. Wciąż chcę z mężem adoptować Jasia. I zarzeka się, że Bogumiła S. mówi prawdę. – „Nie było mowy o sprzedaży dziecka” – przysięga. /3 Grzegorz Niewiadomski / Kobieta tłumaczyła, że nie miała pieniędzy na wychowanie dziecka /3 Bogdan Hrywniak / Policja odebrała dziecko przybranym rodzicom /3 Marek Szybka / mecenas Maria Wentlandt-Walkiewicz Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
Kochają swoje dzieci i chciały dać im to, co najlepsze. Tym, co najlepsze okazał się według nich dar wychowania w pełnej, kochającej rodzinie. Rodzinie adopcyjnej, nie trzeba być, żeby oddać własne dziecko? Czasami po prostu kochającą matką, którą życiowa sytuacja zmusiła do podejmowania trudnych wyborów. Zbyt często kobiety decydujące się umieścić swoje dzieci w rodzinach adopcyjnych są osądzane i potępiane. Zaczynają się wstydzić tego, co zrobiły i uważać się za gorsze od reszty. Ruch „Brave Love” („Odważna miłość”) stara się wydobyć je z cienia. Na swojej stronie, publikują wywiady z mamami dzieci przekazanych do dałam mu życie, na jakie zasługuje„Kochamy nasze dzieci. Decyzja, którą podejmujemy nie jest łatwa i na pewno nie jest łatwą drogą ucieczki, ale raczej bezinteresownym aktem miłości, który czyni matka dla swojego dziecka – wyborem tego, co wydaje się dla niego lepsze” – mówi Ashley z miała piętnaście lat, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Była przerażona i sama, wciąż czuła się dzieckiem, na którego barkach spoczywa zbyt wielka odpowiedzialność. Jej tato i jeden z jego braci dorastali w rodzinie adopcyjnej, która dała im szczęśliwe dzieciństwo i dobry start w dorosłe życie. Dziewczyna postanowiła poznać kandydatów na adopcyjnych rodziców swojego dziecka. Opisuje ich jako najbardziej kochających i troskliwych ludzi, jakich spotkała. „Powierzając im swoje dziecko, dałam mu życie, na jakie zasługuje” – także:Znany dziennikarz: „Mama oddała mnie do adopcji, ale jestem jej wdzięczny”Gerianne: chciałam, żeby moje dziecko miało więcej niż mogłam mu daćGerianne miała 29 lat i była już mamą trzech małych synków. Żyła z zasiłku, planowała w końcu pójść na studia. Bała się swojego partnera, który wielokrotnie uciekał się do przemocy. Kiedy dowiedziała się, że jest w kolejnej ciąży była zdruzgotana. Obwiniała się, że nie potrafiła wcześniej przerwać toksycznego związku, nie chciała, żeby kolejne dziecko musiało mierzyć się z jej życiowym bagażem.„Chciałam, żeby moje dziecko miało więcej niż mogłam mu dać” – wspomina. Przyjaciółka zasugerowała jej adopcję i skontaktowała ją z parą gotową przyjąć do siebie maleństwo. Po wielu wahaniach postanowiła powierzyć im swojego tego czasu minęło 26 lat. Gerianne wie, że jej syn wychowywał się w kochającej rodzinie i dobrze radzi sobie w życiu. Niedawno nawiązał z nią kontakt przez Facebooka. Kobieta nigdy nie żałowała swojej także:Adoptowali całą siódemkę rodzeństwa, żeby nie rozdzielać dzieciSarah: przeciwko swoim emocjom dla dobra swojego dzieckaSarah chodziła jeszcze do szkoły i panicznie bała się reakcji rodziców na wieść o ciąży. Rzeczywiście, od razu zapowiedzieli, że nie zamierzają jej w żaden sposób wspierać i nie interesowało ich jak nastolatka poradzi sobie z opieką nad zupełnie zagubiona i nie chciała rozstawać się ze swoim synkiem. „Adopcja jest najbardziej nienaturalną rzeczą, jaką możesz zrobić. Kierujesz się przeciwko temu, co jest w tobie, przeciwko hormonom buzującym w twoim ciele, przeciwko swoim emocjom i swojemu sercu – po to, aby podjąć decyzję o przyszłości twojego dziecka” – Sarah ma już pięć lat. Biologiczna mama utrzymuje z nim kontakt, bo razem z jego nowymi rodzicami zdecydowali się na adopcję otwartą. Sarah zastanawia się czasem, co by było gdyby otrzymała wsparcie od rodziny i wychowywała go samodzielnie. Szybko jednak uświadamia sobie, że wybrała najlepsze rozwiązanie w swojej sytuacji.„Może żyć w pełnej, dobrze funkcjonującej, kochającej rodzinie. Cudownie jest patrzeć, jak rośnie i kwitnie w takim środowisku. Wielką radością jest też jego miłość do mnie. Zawsze jest podekscytowany, kiedy mnie widzi i mówi mi, że mnie kocha” – opowiada także:Kto przytuli niechciane dzieci?Poświęcenie, nie egoizmW dyskusji o adopcji skupiamy się na dzieciach i rodzicach adopcyjnych. Biologiczne mamy są niewidzialne. Z góry oznaczamy je jako te „złe i wyrodne”, którym nie należy się nasza byłoby, gdyby każda mama mogła zatrzymać swoje dziecko przy sobie, wychowywać je razem troskliwym mężem, patrzeć, jak rośnie, być przy nim w ważnych momentach. Tyle, że życie idealne nie jest i stwarza sytuacje, z których nie ma dobrego wyjścia. Powierzenie dziecka rodzinie adopcyjnej wiąże się z bólem, tęsknotą, rozdarciem. Płaczem, kiedy przekazuje się je w obce mama chce dać dziecku jak najwięcej, tyle, ile tylko może. Czasami może dać mu dziewięć miesięcy noszenia pod sercem, godziny porodu i krótkie pożegnanie. Dać mu życie. Nie „tylko tyle”, ale „aż tyle”. Oddanie swojego skarbu komuś, kto stworzy mu – w osobistym odczuciu – lepsze warunki, to poświęcenie, nie które zasługuje na akceptację i wsparcie. Biologiczne mamy, które zdecydowały się na adopcję nie mogą być dłużej zawstydzane i oceniane jako „patologiczne”. One też mają prawo obchodzić Dzień także:Rodzice Marysi: Adopcja to nie „osiągnięcie”. To miłość [reportaż]
fot. Adobe Stock Nie mogę znaleźć pracy i nie mam z czego żyć. Z bólem serca zdecydowałam się oddać córkę do adopcji. Nie chciałam, aby wychowywała się w nędzy. Możecie nazwać mnie jak chcecie: szmatą, wyrodną matką. Ale ja naprawdę nie jestem w stanie wychować swojej córeczki. Nie zapewnię jej szczęśliwego dzieciństwa, nie wyślę na kolonie, nie stworzę cichego kąta do odrabiania lekcji, nie dam kubka ciepłego mleka na śniadanie. Bo ja nie mam z czego żyć! I nie chcę, żeby moje dziecko też przymierało głodem. Chciałabym dać jej normalny dom Tak strasznie boli, kiedy pomyślę, że moje maleństwo będzie wkrótce do kogoś innego mówić „mamo”. Wkrótce, bo na razie ma ledwie kilka miesięcy. Pewnie patrzy na świat swoimi pięknymi niebieskimi oczkami, ciekawe wszystkiego, co dzieje się wokół. Pewnie nieraz płacze, leżąc w swoim łóżeczku. Albo śmieje się do kogoś nieświadome, jaki los mu zgotowałam. Nie jestem w stanie przestać myśleć o swojej kochanej córeczce, którą przez dziewięć długich miesięcy nosiłam w swoim brzuchu. Im bardziej rosła, tym częściej zastanawiałam się, w jaki sposób zapewnię jej godziwe warunki do życia. Bo że miłości nie zabraknie, byłam tego pewna. To jednak nie wystarczy do wychowania dziecka. Trzeba jeszcze dać mu jeść, ubrać, kupić książki do szkoły. No i zapewnić ciepły, cichy kąt, w którym będzie mogło dorastać, gdzie będzie słuchać bajeczek na dobranoc i budzić się rano z uśmiechem. Mam 27 lat, a życie mnie już nieźle doświadczyło. Od ponad dwóch lat szukam pracy. Ale na wschodzie Polski, skąd pochodzę, nie jest łatwo o jakiekolwiek zatrudnienie. Po skończeniu zawodówki przez kilka lat jakoś wiązałam koniec z końcem, byłam ekspedientką w miejscowym sklepie przemysłowym. Mieszkam kątem u swoich rodziców, którzy sami gnieżdżą się w kawalerce w starym bloku. W dodatku lubią zaglądać do kieliszka, więc do domu przychodzę wyłącznie na noc. Przeszkadza mi pijaństwo ojca i uległość matki, która pije razem z nim, żeby zapomnieć o codziennych troskach. Mam dość smrodu gorzały. Od wielu lat cierpię, że nie mogę normalnie porozmawiać z rodzicami, bo prawie zawsze są mniej lub bardziej zamroczeni. Więc w domu bywam jak najrzadziej: przychodzę, kładę się spać, wstaję i wychodzę. Karol, w przeciwieństwie do mnie, miał własny pokój, a jego rodzice pokochali mnie jak własną córkę i nie mieli nic przeciwko naszemu związkowi. Niestety, Karol postanowił wyjechać na Zachód za chlebem. – Niedługo wrócę, na pewno – przekonywał mnie. – Czas szybko płynie, że nawet nie zauważysz, kiedy znowu będziemy razem. – Będę czekać na ciebie – mówiłam, tuląc się do niego. – Tylko wróć, proszę. Nie zostawiaj mnie samej. Wierzyłam mu. Ale on przepadł jak kamień w wodę. Na początku jeszcze odbierał telefony, a potem zapanowała cisza. Adresu nie miałam, więc nie mogłam pisać listów. A tu wkrótce po jego wyjeździe okazało się, że jestem w ciąży. Byłam przerażona. Jak sobie dam radę? Przecież z brzuchem to już pracy na pewno nie znajdę. Raz cieszyłam się, że już nie będę sama, to znów ryczałam w poduszkę z bezsilności i żalu, że nie tylko sobie, ale także dziecku zmarnuję życie. Kiedy poszłam do sklepu, zobaczyć ubranka dla niemowlaków, wybiegłam z niego z płaczem. Nie było mnie stać nawet na kupno śpioszków! Choćby jednej pary! A gdzie pieluszki, jedzenie, smoczki, wózek? Nie będę w stanie utrzymać mojego dzidziusia! Chodziłam załamana, aż kiedyś usłyszałam w radio, że jest możliwość, aby dzieciątko zostawić w szpitalu. Trzeba podpisać tylko jakiś dokument, który umożliwi znalezienie mu nowego domu. Może powinnam tak zrobić? Nie, przecież to tak, jakbym wyrzuciła maleństwo na śmietnik – odpowiadałam sobie od razu, próbując się przekonać, że jednak dam radę, że będziemy we dwójkę najszczęśliwszą rodziną na ziemi. Im bliżej jednak było porodu, tym to rozwiązanie wydawało mi się najlepszym. I coraz głośniej ryczałam z bezsilności, że nie jestem w stanie zostać normalną mamą, że urodzę kochaną istotkę i zostawię na pastwę losu tę cząstkę mnie. Kiedy urodziłam małą i usłyszałam jej płacz, zemdlałam Gdy mnie ocucono, pomyślałam: ona nie jest już moja. Nie chciałam na nią patrzeć. Nie chciałam jej tulić. Bo wiedziałam, że nie będę w stanie jej zostawić. A wtedy zmarnuję jej życie. Przeze mnie będzie skazana na biedę i poniżenie. Zamiast cieszyć się życiem, będzie martwić się o to, jak przetrwać zimę. Bo latem jest łatwiej. Można podkraść trochę owoców z krzaka i ugotować zupę owocową, iść na jagody czy grzyby, a przy odrobinie szczęścia nie tylko się najeść, ale i sprzedać je turystom. Ale zima jest koszmarem. Człowiek siedzi w domu, w brzuchu burczy, zimno. Ani dorobić, ani jedzenia zdobyć. Najsmutniejsze są jednak zawsze święta. Wszyscy kupują prezenty, cieszą się, ubierają choinki. Patrzę wtedy smutnie na jodłę rosnącą za oknem i czerwone od alkoholu twarze rodziców. Liczę godziny, jakie zostały do końca Bożego Narodzenia. A potem – myślę – znowu będzie normalnie. Czyli – biednie. Nie chcę, żeby moja córeczka też musiała przez to przechodzić. Dlatego zostawiłam ją. Żeby miała lepiej. Na szczęście o adopcję mogą starać się tylko ludzie, którzy mają stałe źródło dochodów i dobre warunki mieszkaniowe, tak wyczytałam w gazecie. Wierzę więc, że maleństwo trafi w życiu na szczęśliwą rodzinę. Będzie kochane, przytulane i nie zazna głodu. A o moim istnieniu nawet nie będzie wiedzieć. Czytaj także:„Mąż mnie zostawił, bo nie mogłam zajść w ciążę przez chorobę. Odszedł do ciężarnej kochanki” - historia Hanny „500+, 300+, bony turystyczne, 13. emerytura i co jeszcze??? Jak można twierdzić, że takie rozdawnictwo jest ok?”„Zostałam sama z dwójką dzieci. Mój były mąż korzysta z życia, a ja nie mam, kiedy się w tyłek podrapać”
fot. Adobe Stock, missty Siedziałam jak zahipnotyzowana na ławce przy zieleniejącym skwerze już drugą godzinę. Gapiłam się na pływające po stawie łabędzie i nie potrafiłam zebrać myśli. Wszystko wróciło. Wszystko, o czym przez tyle lat nie pamiętałam. Nie chciałam pamiętać… Oddałam moją Kasię do adopcji. Oddałam ją obcym ludziom. Dawno temu. W innym życiu. Potem starałam się o tym zapomnieć, wymazać ten fakt ze swojej pamięci. Nie miałam wtedy innego wyjścia, przynajmniej tak sobie wciąż powtarzałam. Miesiąc wcześniej skończyłam siedemnaście lat. Mieszkałam z babcią staruszką, która bardziej potrzebowała mojej opieki, niż mogła być dla mnie wsparciem. Ojciec dziecka? Gdy tylko dowiedział się o ciąży, odciął się ode mnie całkowicie. Miał swoją rodzinę, żonę, dzieci; nie chciał mieć z nami nic wspólnego. Powiedział to jasno i wyraźnie. A ja wtedy nie potrafiłam walczyć ani o siebie, ani o Kasię. Czułam się winna. Wydawało mi się, że to, co się stało, jest karą dla mnie za romans z żonatym facetem. Przecież chciałam, by dla mnie zostawił rodzinę… Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że raczył mnie standardowymi kłamstwami, jak to mu źle w małżeństwie. A jak nastolatka miała rozpoznać kłamstwo? Dopiero gdy przyszło co do czego, zrozumiałam, jaka byłam głupia. Mój ukochany nie miał zamiaru burzyć dla mnie swego poukładanego życia. Chciał się tylko zabawić. Zostawiłam więc dziecko w szpitalu, zrzekłam się praw do niego i byłam przekonana, że zrobiłam najlepiej, jak mogłam. Nie myślałam o tym później, ze wszystkich sił starałam się nie myśleć. I udało mi się. Po śmierci męża poczułam pustkę W szkole wieczorowej zrobiłam maturę, poszłam do pracy. Do końca zajmowałam się babcią, która z upływem czasu coraz bardziej tej opieki potrzebowała. Potem poznałam Andrzeja, a po śmierci babci wyjechałam do niego do Poznania i wzięliśmy ślub. Dwa lata później przyszła na świat nasza córka Małgosia, a kiedy skończyła pięć lat, urodził się syn Konrad. Po prostu założyłam rodzinę i starałam się być szczęśliwa. Andrzej pracował, ja zajmowałam się dziećmi i domem. Skończyłam dwuletnie studium księgowe i kiedy Małgosia poszła do szkoły, a Konrad do przedszkola, wróciłam do pracy. Nigdy nie powiedziałam mężowi, że miałam już wcześniej dziecko. Z czasem sama prawie o tym zapomniałam. Wydawało mi się to snem, filmem, fatamorganą. Aż do dnia, gdy wszystko odżyło. Córka z zięciem namówili mnie na wyjazd do sanatorium, mimo że broniłam się przed tym, jak tylko mogłam. Nie chciałam nigdzie wyjeżdżać, nie chciałam w ogóle ruszać się z domu. Po śmierci Andrzeja zdrowie nagle zaczęło mi szwankować. Ciągle czułam się zmęczona, apatyczna, nie miałam na nic siły, a poza tym odczuwałam coraz silniejsze bóle stawów. Lekarze mówili, że to standardowa postresowa reakcja organizmu, ale bez leczenia może się z tego wywiązać jakaś poważna choroba. Nie wiem, pewnie mieli rację. Właściwie było mi już wszystko jedno… Andrzej zachorował, lecz nikt nie spodziewał się, że wszystko potoczy się tak szybko. Trzy miesiące i było po wszystkim. Kiedy zostałam sama, poczułam wokół siebie ogromną pustkę. Konrad od czasu ukończenia studiów mieszkał w Londynie. Tam miał partnerkę i dziecko, które nawet nie bardzo umiało mówić po polsku. Małgosia mieszkała co prawda w Poznaniu, ale mąż, dwoje małych dzieci i praca absorbowały ją całkowicie. Nie miała zbyt dużo czasu dla matki. Nie czułam żalu do swoich dzieci. Takie jest życie: każdy ma własne kłopoty, obowiązki, radości, i musi je jakoś upchnąć w ciągu dwudziestu czterech godzin. Sama pamiętałam, że nie jest to proste. Małgosia się starała, nie powiem. Wpadała do mnie, kiedy tylko wygospodarowała jakąś wolną chwilę. I ostatnio, za każdym razem molestowała mnie o to sanatorium. – Mamunia, daj się namówić – prosiła. – Lekarz wie, co mówi. Odpoczęłabyś sobie, oderwała się od szarej codzienności, przeszła kilka zabiegów na te swoje stawy. Może nawet byś poznała kogoś… – Gośka! Ojciec jeszcze dobrze w grobie nie ostygł, a ty wymyślasz takie głupoty! – złościłam się początkowo. – Ale, mamuś, ja nie o tym – tłumaczyła się córka. – Mam na myśli jakieś koleżanki. Syn musiał porozumieć się z nią za moimi plecami, bo też ciągle wydzwaniał i niby przypadkiem zaczynał temat sanatorium. W końcu dałam się namówić. Nie tyle dlatego, że chciałam jechać, ile żeby dali mi święty spokój. Miałam dość tego nękania mnie w kółko o jedno i to samo. Zresztą może i mieli rację. Wiedziałam, że chcą dobrze. I dla mnie, i dla siebie też. Zdawałam sobie sprawę z tego, że gdybym poważnie zachorowała, Małgosia musiałaby się podjąć opieki nade mną. Nie chciałam sprawiać córce kłopotów, żeby ktoś musiał się mną zajmować. – Przecież mama jest jeszcze młoda – powiedział mi któregoś razu zięć. – Powinna mama pomyśleć o sobie, zadbać o swoje zdrowie. Gośka się martwi… Ona nic nie mówi, ale nie śpi po nocach, płacze i wciąż mi powtarza, że co to będzie, gdyby mama zachorowała. Gdyby mamie coś się stało, ona tego nie przeżyje. Niech się mama trochę postara zadbać o siebie, proszę. Chyba właśnie te słowa mojego zięcia postawiły mnie na nogi i pomogły mi podjąć decyzję. Dwa miesiące później pojechałam do sanatorium. Zawsze bardzo lubiłam jeździć nad morze, dlatego od razu poprosiłam lekarza, żeby mnie tam właśnie skierował. Kiedy dzieci były małe, co roku pluskaliśmy się w chłodnych wodach Bałtyku. Przyjechałam, zakwaterowałam się, odpoczęłam po podróży. Pierwszego dnia poszłam na spacer po plaży i spacerowałam blisko godzinę, choć wiał silny wiatr. Patrzyłam na wydmy, zachmurzone niebo, na statki w oddali – i zanurzałam się we wspomnieniach. Wracałam do czasów młodości. Tyle szczęśliwych chwil… Następnego dnia przed południem odwiedziłam panią doktor, która miała zbadać moje stawy i zdecydować, jakie zabiegi będą dla mnie najlepsze. Zapukałam, weszłam i… już w drzwiach gabinetu poczułam, że nogi się pode mną uginają, a świat wiruje. Kobieta siedząca za biurkiem była tak bardzo podobna do mojej Małgosi! Niemal jak siostra bliźniaczka! A Gosia w niczym nie przypomina ani mnie, ani Andrzeja, tylko moją mamę. Ma te same oczy, włosy, nawet uśmiech ten sam. Oczywiście od razu przypomniała mi się Kasia, odżyły wspomnienia… Może dlatego, że poprzedniego dnia dużo myślałam o przeszłości? W każdym razie tak mnie zaszokowało to podobieństwo, że stałam jak słup soli i nie mogłam zrobić kroku. Wydawało mi się, że jeśli puszczę framugę, której się trzymałam, to się przewrócę. – Co się dzieje? – pani doktor poderwała się zza biurka, podbiegła, przytrzymała mnie pod ramię. – Źle się pani czuje? Proszę, usiądźmy… – podprowadziła mnie do krzesełka dla pacjentów. – Nie, nie, już wszystko w porządku – zaprzeczyłam szybko. – Trochę mi się tylko zakręciło w głowie. To nic takiego. – Proszę się napić wody – podała mi szklankę. – Zaraz zmierzymy ciśnienie. Krzątała się wokół mnie, a ja przyglądałam się jej w milczeniu. Owszem, bardzo przypominała Małgosię, ale nie aż tak, jak mi się w pierwszej chwili wydało. Była od niej nieco niższa i szczuplejsza i miała inne włosy. Za to oczy… prawie identyczne. Podobnie jak uśmiech. Kiedy pani doktor się uśmiechnęła, wyglądała jak moja córka. Zaczęłam ją wypytywać o rodzinę Wyszłam z jej gabinetu i opadłam na pierwszą napotkaną ławkę przy skwerze. Przesiedziałam tam do wieczora. Nawet na kolację nie poszłam, nie byłam w stanie. Wciąż myślałam o tej kobiecie i o tym, jak bardzo jest podobna do Małgosi. W jednej chwili mówiłam sobie, że to przypadkowe podobieństwo, a po chwili nabierałam niemal pewności, że w gabinecie lekarskim spotkałam Kasię, swoją córkę. Od tego czasu zaczęłam uważnie obserwować panią doktor. Nazwisko wypisane na plakietce nic mi oczywiście nie mówiło, ale imię się zgadzało. W papierach, które podpisałam, zrzekając się praw do dziecka, zaznaczyłam, że chcę, aby miała na imię Katarzyna. Tak jak zmarła przy moim urodzeniu mama, którą znałam tylko ze zdjęć. Myślałam o tym bardzo długo i intensywnie, aż w końcu wmówiłam sobie, że pani doktor to Kasia, i zaczęłam naprawdę w to wierzyć. Wraz z tą wiarą przyszła chęć dowiedzenia się czegoś więcej o mojej od lat niewidzianej córeczce. Córeczce, którą oddałam, bo byłam za młoda i za słaba… Wyglądało na to, że dobrze ułożyło jej się w życiu. Wyglądała na szczęśliwą. Choć pozory czasem mylą. W końcu ja też przez te wszystkie lata wydawałam się zadowolona, podczas gdy w moim sercu tkwiła zadra, która nie pozwalała mi do końca cieszyć się niczym… Ani małżeństwem z Andrzejem, ani domem na przedmieściach, ani narodzinami dzieci. W środku byłam smutna. Podczas następnej wizyty w gabinecie „mojej Kasi” usilnie myślałam, jakby skierować rozmowę na życie osobiste pani doktor. – Jest pani zadowolona z zabiegów? – spytała mnie. – Podoba się pani u nas? – Wie pani, nie chciałam tu przyjeżdżać, ale teraz jestem bardzo zadowolona – odparłam. – To córka mnie namówiła. Bardzo się martwi o te moje chore stawy, w ogóle bardzo się o mnie troszczy. A pani doktor ma dzieci? – zapytałam znienacka. Spojrzała na mnie uważnie, zaskoczona pytaniem, ale po chwili roześmiała się. – Tak, mam, dwoje. – Duże? – dopytywałam. – Dziesięć lat. Bliźniaki. Straszne urwisy. – Ach… czyli chłopcy? – paplałam, zastanawiając się, kiedy panią doktor zdenerwuje moje wścibstwo i każe mi się odczepić. Pokręciła głową i odwróciła w moim kierunku stojące na biurku zdjęcie. – Jacek i Agata – powiedziała. Na zdjęciu byli roześmiani chłopiec z dziewczynką i śniady mężczyzna. Pani doktor stuknęła paznokciem w fotografię. – Mój mąż pochodzi z Włoch, a dzieciaki, jak widać, są podobne do niego. Tylko imiona mają polskie. Moja mama im takie wybrała. Ze starej polskiej dobranocki. „To moje wnuki…” – pomyślałam. Do końca pobytu biłam się z myślami, co powinnam zrobić. Nie spałam po nocach, a jak już zasnęłam, męczyły mnie koszmary. Chwilami miałam ochotę chwycić Kasię w ramiona i wszystko jej opowiedzieć. Przeprosić za to, że ją opuściłam, błagać o wybaczenie… Ale przecież to wywróciłoby jej życie do góry nogami! I nie tylko jej. Co powiedzieliby na to Małgosia i Konrad? Dowiedzieliby się, że mają siostrę… Na pewno mieliby żal, że zataiłam przed nimi prawdę! A rodzina Kasi? Jej przybrani rodzice? Być może ona wcale nie wie, że jest adoptowana. I być może wcale nie pragnie się dowiedzieć. Nie umiałam podjąć decyzji. Dwa dni przed wyjazdem jakby coś we mnie wstąpiło. „Przecież nie mogę ot, tak sobie wyjechać! – pomyślałam. – Nie mogę udawać, że nic się nie stało. Już raz Kasię zostawiłam, mam to zrobić po raz drugi?”. Poszłam prosto do recepcji, aby zapytać, gdzie mogę spotkać panią doktor, bo mam do niej ważną, bardzo ważną sprawę. – Niestety, pani Kasia wyjechała. Jeśli potrzebuje pani lekarza, to… – A kiedy będzie? – przerwałam jej. – Oj, chyba nieprędko – pokręciła głową recepcjonistka. – Jej mama zachorowała. Są ze sobą blisko, pani Kasia wzięła urlop. Nigdy więcej nie widziałam tamtej lekarki. Czy to była moja córka? Sama już nie wiem. Dwa dni później wyjechałam z sanatorium, wróciłam do swojego domu, do swojego życia, do córki, zięcia i wnuków. – Mamo, zapomniałam ci powiedzieć – powiedziała Gosia. – Konrad dzwonił, przylatują z Angelą i małym w sobotę. Pytał, czy będą mogli się u ciebie zatrzymać. – Oczywiście, kochanie, oczywiście. Przed oczami stanęło mi zdjęcie, które pokazała mi doktor Kasia, a na nim dwoje ciemnowłosych, śniadych dzieci, ale odepchnęłam od siebie to wspomnienie. Oddałam wtedy Kasię i nic już na to nie poradzę. To przeszłość, a z przeszłością należy się pogodzić. Liczy się to, co tu i teraz. No właśnie, muszę przygotować mieszkanie na przyjazd syna z żoną i wnukiem, z którym nie potrafię się porozumieć. Może zapiszę się na lekcje angielskiego? Czytaj także:
oddałam dziecko do adopcji